- Nie.
szczęście i niezwykły talent. Niemal tak, jakby mogła patrzeć oczyma
miarowe ruchy ramion stały się chaotyczne. Jeszcze raz udało jej się
- Znam ludzi w Bezpieczeństwie Krajowym. Kiedyś...
147
adrenalina zagrała jej z żyłach. Uruchomiła silnik nerwowym ruchem
Dlatego, że to, co zrobiła, było totalną pomyłką? Czy może
boku i obserwowała wszystko uważnie. Milla uspokajająco przytuliła
wydawało się to Susannie wysoce nieprawdopodobne. Ale on
wymykała się spod kontroli, co zresztą zdarzało się regularnie. Ich
*
kamień, to go zabieram. Ot, przyzwyczajenie.
wokół panował już gęsty mrok.
Przebierała się w sypialni, gdy piśniecie alarmu obwieściło jej
an43
- Jeżeli będziesz chciała się czegoś dowiedzieć albo z kimś
- Wszystko w porządku, Fred. Cieszę się, że dałeś mi znać. Co się stało Billy'emu Paulikowi? Bardzo z nim źle? - Beck miał nadzieję, że rozmiar obrażeń pracownika nie był współmierny do ilości krwi na ubraniu Decluette'a. - Bardzo źle, panie Merchant. Billy chyba straci ramię. Beck odetchnął głęboko i powoli wypuścił powietrze. - Jak to się stało? - Pracował przy przenośniku. Zastępował kolegę, który jest na urlopie. Próbował wyregulować ześlizgujący się z prowadnic pasek klinowy. - W czasie gdy maszyna pracowała? Decluette zaszurał niepewnie stopami. - No tak, proszę pana. Zazwyczaj nie wyłączamy taśmy, chyba że zdarza się coś naprawdę poważnego. Dlatego przenośnik nadal pracował. Rękaw Billy'ego zaplątał się w mechanizm, a on nie zdołał dosięgnąć wyłącznika. Cholerna maszyna wciągnęła mu całą rękę do środka. Jeden z robotników podbiegł do wyłącznika i zatrzymał taśmę, ale wtedy już... - Brygadzista z trudem przełknął ślinę. - Nie czekaliśmy nawet na karetkę. Zgarnęliśmy Billy'ego i sami go tu przywieźliśmy. - Wskazał ręką na trzech innych mężczyzn, siedzących w poczekalni. Wyglądali na równie wstrząśniętych, jak kierownik zmiany. Ich ubrania również były zabrudzone krwią. - Ramię Billy'ego ledwo się trzymało. Moe musiał je przytrzymywać, inaczej chyba by całkiem odpadło. „Bardzo źle" było wielkim eufemizmem. Zdarzyła się prawdziwa katastrofa. - Był przytomny? - Na początku, kiedyśmy go odciągali od maszyny, krzyczał straszliwie. Nigdy tego nie zapomnę. To był nieludzki wrzask. Potem chyba wpadł w szok, bo ucichł. - Rozmawiałeś z lekarzem? - Nie, proszę pana. Zabrali Billy'ego na oddział i od tamtej chwili nie widzieliśmy żywej duszy, z wyjątkiem tej pielęgniarki w recepcji. - Billy ma rodzinę, prawda? - Zadzwoniłem do Alicii. Jeszcze tu nie dotarta. - Zrobiłeś dla Billy'ego wszystko, co w twojej mocy - powiedział Beck, kładąc dłoń na ramieniu Freda. - Zajmę się resztą. - Jeżeli panu to nie przeszkadza, panie Merchant, chcielibyśmy zostać. Załatwiłem już dla nas zastępstwo do końca zmiany. Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy Billy zdoła z tego wyjść. Stracił bardzo dużo krwi. Beck nie chciał nawet myśleć o tym, że Paulik miałby się nie wykaraskać. - Billy na pewno doceni wasz gest. Fred miał się już odwrócić, gdy nagle o czymś sobie przypomniał: - Jak się czuje pan Hoyle? - spytał. - Jego życiu nic na razie nie grozi. Myślę, że wydobrzeje. Beck zostawił czwórkę robotników na przyciszonej rozmowie i wystukał numer telefonu Chrisa. Po sześciu dzwonkach komórka przełączyła się na pocztę głosową. Beck zostawił wiadomość: „Zdaje się, że mieliśmy trzymać telefony pod ręką. Zadzwoń do mnie. O ile wiem, z Huffem wszystko w porządku, ale mamy inny nagły wypadek". Pielęgniarka siedząca w recepcji nie chciała zdradzić mu żadnych szczegółów. Zirytowany jej kręceniem, rzucił: - Mogłaby mi pani przynajmniej powiedzieć, czy żyje. - Nie jest pan członkiem rodziny ani choćby krewnym, prawda?
- Stałem się bardzo smutny i milczy... Pewnego dnia mój pracownik opuścił mnie bez pożegnania. Chociaż
- Oczywiście.
- Chyba jeszcze nie, bo wciąż odkrywam coś nowego...
być tylko tym, czym ty zechcesz. Sama jeszcze nie wiem, co to znaczy. Obecnie jestem kwiatem i lubię być twoim
oczy.
- Ty wątpisz w moją zdolność do zaopiekowania się Henrym, a ja w twoją. Jak widać, dobrana z nas para. Nie, te słowne utarczki nie zaprowadzą donikąd.
- Zapewnię mu wszystko, co najlepsze.
- Tak, bardzo bym chciał.
"Dorośli bywają czasem wzruszający" - pomyślał Mały Książę, patrząc w ślad za Pijakiem.
- Chodźmy na kolację - zaproponował Mark, ucinając dalszą dyskusję, i podał jej ramię.
- Prosiłeś, żebym cię odwiedził - powiedział Mały Książę, siadając po turecku na ziemi przed siedzącym na jakiejś
- Ooo! - powiedziała z udanym zachwytem. - W tym hotelu? Naprawdę? I dostanę loże z baldachimem, a obsłu¬ga będzie mi się kłaniać?
- Nie pytałam o kompetencje - skwitowała zimno.
- Sama o sobie decyduję. On doskonale o tym wie.
Wielka szkoda, że Jean-Paul nie żył. Gdyby żył, Mark udusiłby go gołymi rękami. Jak można być tak nieodpo¬wiedzialnym draniem?!